Ostatnio
dość intensywnie widuję swoją rodzinę. W tym roku znacznie się ona powiększyła,
więc i okazji do takich spotkań przybyło, a tym samym okazji do rozmów. Zwykle
tych o pracy.
Zauważyłam,
że gdy tylko pada niewinne „co tam
słychać?”, momentalnie ktoś zaczyna mówić o pracy. I z rzadka dobrze.
Nagle
inne rozmowy milkną, bo wszyscy chcą usłyszeć sakramentalne „ale nie ma co narzekać, przynajmniej jakaś
[praca] jest”.
Kiedy
tylko zaczyna się temat praca, czuję
niezwykłą ochotę wykonać manewr polegający na dyskretnym ześlizgnięciu się pod
stół, by zniknąć z pola widzenia.
Szczerze
nienawidzę tych narzekań i zachęcająco- usprawiedliwiających potakiwań
słuchaczy. Rozmowy o pracy zwykle prowadzą do rozmów o pieniądzach, które
kończą się jeszcze głośniejszymi narzekaniami. Bo w tym momencie, wszyscy
zaczynają mówić naraz.
A
ja widzę, że ci przed chwilą roześmiani i zadowoleni ludzie zachowują się,
jakby utknęli we własnej opowieści, w której praca nie daje absolutnie żadnej
satysfakcji. Ani, wedle ich własnych słów, pieniędzy.
Owszem
każdemu się zdarza myśleć, że utknął i nie ma żadnej drogi wyjścia. Ja sama doświadczyłam tego uczucia i, patrząc
na to z perspektywy czasu, wiem ,że jest niesamowicie łatwo dać się złapać
takiemu sposobowi myślenia.
O
wiele trudniej jest wyrwać się z tej pętli i zacząć szukać rozwiązania.
Utrudnia to, tak zwane poczucie odpowiedzialności. Mogą to być rachunki do
płacenia, rodzina, brak poczucia stabilności finansowej, niepewność
zatrudnienia, niespełnione ambicje, poczucie upływającego czasu, porównywanie się
z innymi , strach przed zmianą….
Niemalże
wszystko.
I
pod każdym z podanych wyżej powodów mogę śmiało się podpisać i dorzucić „winna”.
Gdy
parę miesięcy temu dumnie ogłaszałam rok 2013 rokiem kontroli nawet do głowy mi
nie przyszło, jak bardzo można mijać się z prawdą, będąc od niej dosłownie o
włos. Bo z perspektywy czasu (i wielu rodzinnych spotkań) wiem już, że ten rok
w istocie był rokiem obserwacji.
Chyba
jeszcze nigdy nie obserwowałam tak intensywnie otaczającego mnie świata i ludzi
oraz własnych myśli. Jeżeli dziś z czystym sumieniem mogę się do czegoś
przyznać, to będzie to poczucie pełnej świadomości w kwestiach związanych z emocjonalnym aspektem
podejścia do tego, jak wygląda moje życie.
Dzięki temu nie
czuję się winna, gdy nie dołączam się do narzekań. Wstaję i wychodzę na spacer.
Poczucie, że utknęłam towarzyszyło mi wystarczająco długo, by nie tęsknić za
nim. I dzięki temu wiem, że najgorsze, co można zrobić, to zaakceptować, że się
nie ma innego wyjścia niż…
…
wykonywać znienawidzoną pracę.
…
trwać w związku, który nas nie uszczęśliwia.
…
martwić się nadwagą wcinając chipsy.
…
mieć stan przedzawałowy za każdym razem, gdy przychodzi wyciąg z konta/karty
kredytowej.
…wysłuchiwać
ciągle tych samych narzekań w trakcie rodzinnych (i nie tylko) spotkań.
Niezależnie
od wieku, zasobności, wykształcenia czy doświadczenia , dla własnego dobra,
powinniśmy podjąć trud zrozumienia tej prostej prawdy- zawsze jest jakieś wyjście.
Zawsze.
Nie
zawsze, jednak, spodoba się nam to, co musimy zrobić, by zmienić swoją
rzeczywistość. Gdy patrzę na najmłodszego członka mojej rodziny czasami dociera
do mnie ogrom nauki, jaki czeka to dziecko. I to zanim pójdzie do szkoły. Nauka
chodzenia, samodzielnego jedzenia, ubierania się, czy wiązania butów. Każdy z
nas kiedyś przez to przechodził. Wymagało to trudu, którego sobie nawet nie uświadamialiśmy.
I
zapewne o to chodzi- świadomi pracy, jaka nas czeka nawet nie próbujemy
znaleźć punktu z napisem start. Wiemy,
że istnieje rozwiązanie naszych problemów, ale boimy się nawet o nim pomyśleć.
A, gdy się tak już zdarzy, zwykle opędzamy się od takich myśli. Bo takie myśli poddane procesowi
realizacji oznaczają konieczność przejścia przez emocjonalny czyściec.
Jeżeli
jednak nie pozwolimy, by ten cichy
głosik mówiący o braku rozwiązania dla naszych problemów dorwał się do jakiegoś megafonu, w końcu
zrozumiemy, że w naszym życiu jest miejsce na coś więcej. Na kogoś lepszego. Na
coś lepszego. Coś, w co warto się zaangażować, pomimo świadomości dyskomfortu,
jaki będzie nam na początku towarzyszył.
Nikt,
absolutnie żaden człowiek nie utknął w sytuacji bez wyjścia, dopóki na to sobie nie
pozwoli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz