Zbliża
się jeden z najbardziej lubianych przeze mnie momentów w roku. Już za kilka
godzin wszyscy wkroczymy w Nowy Rok.
2014.
Jak
to zwykle bywa, w krzątaninie przygotowań do tej chwili, próbujemy podjąć
jakieś decyzje mające poprawić nasze życie w kolejnym roku, a także w kolejnych
latach. Czasem jeszcze obiecujemy sobie, że „tym razem, będzie inaczej…”
Noworoczne
postanowienia mają zwykle to do siebie, że bardzo rzadko przetrzymują próbę
czasu. Coś o tym wiedzą stali bywalcy siłowni. ;-) Poza moralnym kacem, taki
stan rzeczy ma też drugie dno. Chodzi mi mianowicie o to, że gdy nadchodzi
następny Sylwester i czas noworocznych postanowień, dla większości z nas nie są
one już takie nowe.
Zwykle
co roku, od pierwszego stycznia zaczynamy się odchudzać, ćwiczyć codziennie,
rzucać palenie oraz uczyć się języka obcego.
Przyznam
szczerze, że po podsumowaniu roku 2013 i ja mam kilka nie-nowych noworocznych
postanowień. Odbijają mi się one moralną czkawką, ponieważ powód, dla którego
nie udało mi się zrealizować wszystkich zamierzeń w stopniu chociażby
zadowalającym, nie jest mi obcy.
Wykorzystując
ostanie wolne dwa tygodnie kończącego się właśnie roku, po raz n-ty sięgnęłam
po „Maksimum osiągnięć” Brian’a Tracy. Mój stosunek do tej książki można
określić następującymi słowami- osobista Biblia. Zdarza mi się otwierać tę
książkę na chybił-trafił i czytać przez chwilę. Zwykle jednak tylko czytałam,
nie zadając sobie trudu zrobienia tego, o co prosi autor.
Czytanie
czytaniem. Jest to moja wielka pasja, która nierzadko była obiektem kpin ze
stron byłych już znajomych. Kocham czytać i robię to tak często, jak tylko się
da. Pewnych książek nie powinno się tylko czytać. Każdy, kto sięga po ten
rodzaj książek do jakich zalicza się „Maksimum osiągnięć” powinien zdawać sobie
sprawę z tego, że nie jest to właśnie książka tylko do poczytania.
Jeżeli
chcesz więcej, zrób więcej. W tym przypadku – zrób te cholerne ćwiczenia.
Czasami warto posłuchać siebie. Ćwiczenia zrobiłam, chociaż w trakcie ich
wykonywania dość często robiło mi się słabo.
Czyżby
były aż tak wyczerpujące?
Żeby
tylko. Niemalże przy każdym kolejnym pojawiała się ta sama myśl. Powód
wcześniejszego nie wykonywania tych ćwiczeń.
Powód, który zaważył na tegorocznych wynikach moich postępów. Ten sam od
lat.
ZWLEKANIE
W
gruncie rzeczy jest to mój najwierniejszy towarzysz. Wierniejszy od psa. „Mam
jeszcze czas” towarzyszy mi od niepamiętnych czasów. Gdyby się nad tym
zastanowić, to nawet okresy wzmożonego wysiłku z mojej strony służą tylko i
wyłącznie temu, by później znowu „mieć jeszcze czas”.
Na
2014 rok mam kilka nowych celów.
I
kilka „używanych”.
I kilka takich, które pojawiają się na mojej liście co roku. (Swoją drogą to dyskomfort, jaki mi towarzyszy od momentu, gdy się zorientowałam, że co roku mam te same postanowienia, jest jednocześnie motywacją do działania.)
Spośród
nich za najważniejszy uznałam walkę z odkładaniem wszystkiego na później.
Jeżeli
rok 2013 w ostatecznym rozrachunku okazał się być rokiem obserwacji, to rok
2014 chcę móc podsumować, jako rok praktycznego korzystania z tego, co już
wiem.
Co
już wiem?
Wiem,
jak wyleczyć się z choroby zwanej prokrastynacją.
Co
dalej?
To
proste- nie czekać do jutra!