Niezależnie
od tego, co robisz, jak zarabiasz na życie- czas zacząć działać!
PODWIŃ
RĘKAWY I DO ROBOTY!
Przed ubiegłorocznymi
świętami coś zaczęło mnie męczyć. Generalnie 2012 rok nie należał do
najłatwiejszych i mimo najlepszych chęci trudno jest mi o nim myśleć, jako o
dobrym roku. Jednak mimo tego, wiem, że 2012 rok był rokiem nauki. Nauki najtrudniejszej,
bo nauki na własnych błędach. Krótko mówiąc w 2012 roku zebrałam plany
wszystkich swoich zaniechań.
Niemożliwe?
Ależ jak najbardziej. Jeżeli nie robisz czegoś, co powinieneś zrobić lub
zwyczajnie robisz to na „odwal się”, wcześniej czy później doświadczysz tego skutków.
Im później, tym silniej to w Ciebie uderza.
No,
przynajmniej po mnie przejechało niczym rozpędzony pociąg! Kiedy opadł dym,
moim oczom ukazała się pustynia. Wszystko, co dotychczas zrobiłam było niczym
więcej, niż fatamorganą oazy na pustyni. I, przyznam szczerze, ciężko mi było
się po tym pozbierać.
Niemniej jednak,
co Cie nie zabije, to Cię wzmocni. Mnie nie zabiło, a wzmocnieniem postanowiłam
zająć się sama. Dlatego też, ostatnie tygodnie końca tego pamiętnego roku
spędziłam na rozliczaniu siebie, a początek nowego roku na planowaniu kroków
mających pomóc w realizacji zamierzonych zmian. Zajęło mi to trochę czasu,
ponieważ dotychczas nie skupiałam się na planowaniu. No, może letnie wyjazdy,
ale coś takiego, jak chociażby plan dnia- to już było spore wyzwanie. Zaplanowanie
tygodnia uważałam za bezsensowny wysiłek („ i tak coś zawsze wyskoczy”), a
dłuższe okresy – to było niemożliwe.
I to wszystko,
mimo zaciekłego czytania i, naprawdę, kilku poważnych prób wdrożenia w życie rozmaitych
koncepcji wyznaczania celów. Owszem, rozumiałam je, ale jakoś ich nie
czułam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie siebie samej za kilka, kilkanaście lat.
Co będę
robiła?
Jakim będę człowiekiem?
Gdzie będę mieszkała?
Jakimi ludźmi
będę się otaczała?
Brakowało mi
wyobraźni. Brakowało mi wizji. A nie mając wizji, ciężko podążać w jej
kierunku. Zgodnie z jedną z zasad odnoszenia sukcesu- nie planując sukcesu, planowałam
porażkę. I akurat ten „plan” udało mi się zrealizować!
Istna złośliwość
rzeczy martwych. Bo martwa była moja wyobraźnia w kwestii mojej przyszłości i
martwa była moja chęć zmiany. Martwica kolejno zajmowała kolejne obszary mojego,
tak zwanego życia, a ja nie zauważałam tego.
Tak było łatwiej, ale i też coś takiego wydawało mi się normą.
Tak było łatwiej, ale i też coś takiego wydawało mi się normą.
Tylko raz
na jakiś czas, jakiś wewnętrzny głos pytał, czy jeszcze pamiętam swoje
marzenia. Czy naprawdę tego chciałam od życia? Taki głos, pomimo swojej
bezcielesności, przypomina porządny cios. Dopóki jednak nie zwala z nóg i nie
przyszpila do ziemi, można udawać, ze nic się nie stało. A kiedy już się dzieje…
Hmm… nigdy więcej! Tylko tyle chcę napisać w swoim imieniu.
Dlatego też
po trudach rozliczenia się z przeszłością, podjęciu wyzwania i stanięcia oko w
oko z rzeczywistością, podjęłam kobiecą decyzję- czas na zmiany. Więcej- czas na
zaplanowane zmiany i kontrolę ich realizacji.
Internet, księgarnie
biblioteki pełne są najróżniejszych poradników na temat produktywności,
realizacji zadań i wyznaczania celów. Z pewnością każdy masochista nieplanujący
dnia pod dyktando rano praca, wieczorem film w telewizji, znajdzie jakiś sposób
dla siebie.
Ja jednak, jak już wspomniałam, nie do końca się w tym odnajdywałam. Owszem, zdarzało mi się sporządzać listę rzeczy do zrobienia, jednak były to sporadyczne przypadki oraz, o tym też wspomniałam, niestanowiące elementu większej, zaplanowanej całości. Moje działania przypominały próbę zbudowania domu poprzez przypadkowe rzuty cegłami. Nie miałam szans, by zbudować coś trwałego.
Ja jednak, jak już wspomniałam, nie do końca się w tym odnajdywałam. Owszem, zdarzało mi się sporządzać listę rzeczy do zrobienia, jednak były to sporadyczne przypadki oraz, o tym też wspomniałam, niestanowiące elementu większej, zaplanowanej całości. Moje działania przypominały próbę zbudowania domu poprzez przypadkowe rzuty cegłami. Nie miałam szans, by zbudować coś trwałego.
Wracając do
wybranej przeze mnie metody. Zamiast planować „od-do” wybrałam coś bardziej
elastycznego, ale i łatwiej pozwalającego kontrolować efekty. Dzięki tej
metodzie- naocznej- łatwiej jest mi wytrzymać w postanowieniu. Wybrana przeze
mnie metoda jest dziecinnie prosta i nie wymaga oznaczania pilności zadań,
rozplanowania dnia, co do minuty czy specjalnych planerów. Wystarczy zwykły
zeszyt w kratkę. Nie wymaga też spisywania planów na następne trzydzieści lat,
choć z pewnością pomaga w realizacji długoterminowych zamierzeń.
Ja zaczęłam
od spisania tak zwanych noworocznych postanowień. Dużo czasu to nie zajęło, bo
łatwo jest wpaść na pomysł, że zacznie się coś robić, ale trudniej w postanowieniu wytrzymać. Następnym krokiem było wybranie tych, które wymagają
większego nakładu pracy i, co za tym idzie, więcej czasu. Zwykle jest to nauka
języka czy też regularne ćwiczenie, ale też i codzienne „karmienie” Pajacyka,
jak w moim przypadku. Kiedy już udało mi się posegregować swoje postanowienia,
w zeszycie narysowałam kalendarz na miesiąc. Nic nadzwyczajnego- z lewej strony
to, co chcę zrobić, a na górze strony kolejne dni. Każdego dnia, gdy z zrobię coś
z listy zamalowuję kwadracik.
Chyba nie
ma już łatwiejszej metody na kontrolowanie swojej wytrwałości. Widok kartki z zamalowanymi kratkami daje poczucie kontroli oraz motywacyjnego kopa. Dlatego śmieję się, że jest to metoda naoczna, jednak na ogół określa się ją jako "planowanie w kratkę".
O bardziej konkretnym rozliczaniu się z postępów napiszę następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz