wtorek, 15 stycznia 2013

Ogłaszam! Ogłaszam! ROK KONTROLI



Niezależnie od tego, co robisz, jak zarabiasz na życie- czas zacząć działać!
PODWIŃ RĘKAWY I DO ROBOTY!
Przed ubiegłorocznymi świętami coś zaczęło mnie męczyć. Generalnie 2012 rok nie należał do najłatwiejszych i mimo najlepszych chęci trudno jest mi o nim myśleć, jako o dobrym roku. Jednak mimo tego, wiem, że 2012 rok był rokiem nauki. Nauki najtrudniejszej, bo nauki na własnych błędach. Krótko mówiąc w 2012 roku zebrałam plany wszystkich swoich zaniechań. 
Niemożliwe? Ależ jak najbardziej. Jeżeli nie robisz czegoś, co powinieneś zrobić lub zwyczajnie robisz to na „odwal się”, wcześniej czy później doświadczysz tego skutków. Im później, tym silniej to w Ciebie uderza.
No, przynajmniej po mnie przejechało niczym rozpędzony pociąg! Kiedy opadł dym, moim oczom ukazała się pustynia. Wszystko, co dotychczas zrobiłam było niczym więcej, niż fatamorganą oazy na pustyni. I, przyznam szczerze, ciężko mi było się po tym pozbierać. 
Niemniej jednak, co Cie nie zabije, to Cię wzmocni. Mnie nie zabiło, a wzmocnieniem postanowiłam zająć się sama. Dlatego też, ostatnie tygodnie końca tego pamiętnego roku spędziłam na rozliczaniu siebie, a początek nowego roku na planowaniu kroków mających pomóc w realizacji zamierzonych zmian. Zajęło mi to trochę czasu, ponieważ dotychczas nie skupiałam się na planowaniu. No, może letnie wyjazdy, ale coś takiego, jak chociażby plan dnia- to już było spore wyzwanie. Zaplanowanie tygodnia uważałam za bezsensowny wysiłek („ i tak coś zawsze wyskoczy”), a dłuższe okresy – to było niemożliwe. 
I to wszystko, mimo zaciekłego czytania i, naprawdę, kilku poważnych prób wdrożenia w życie rozmaitych koncepcji wyznaczania celów. Owszem, rozumiałam je, ale jakoś ich nie czułam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie siebie samej za kilka, kilkanaście lat. 
Co będę robiła? 
Jakim będę człowiekiem? 
Gdzie będę mieszkała? 
Jakimi ludźmi będę się otaczała? 
Brakowało mi wyobraźni. Brakowało mi wizji. A nie mając wizji, ciężko podążać w jej kierunku. Zgodnie z jedną z zasad odnoszenia sukcesu- nie planując sukcesu, planowałam porażkę. I akurat ten „plan” udało mi się zrealizować!
Istna złośliwość rzeczy martwych. Bo martwa była moja wyobraźnia w kwestii mojej przyszłości i martwa była moja chęć zmiany. Martwica kolejno zajmowała kolejne obszary mojego, tak zwanego życia, a ja nie zauważałam tego. 

Tak było łatwiej, ale i też coś takiego wydawało mi się normą. 
Tylko raz na jakiś czas, jakiś wewnętrzny głos pytał, czy jeszcze pamiętam swoje marzenia. Czy naprawdę tego chciałam od życia? Taki głos, pomimo swojej bezcielesności, przypomina porządny cios. Dopóki jednak nie zwala z nóg i nie przyszpila do ziemi, można udawać, ze nic się nie stało. A kiedy już się dzieje… Hmm… nigdy więcej! Tylko tyle chcę napisać w swoim imieniu. 
Dlatego też po trudach rozliczenia się z przeszłością, podjęciu wyzwania i stanięcia oko w oko z rzeczywistością, podjęłam kobiecą decyzję- czas na zmiany. Więcej- czas na zaplanowane zmiany i kontrolę ich realizacji. 
Internet, księgarnie biblioteki pełne są najróżniejszych poradników na temat produktywności, realizacji zadań i wyznaczania celów. Z pewnością każdy masochista nieplanujący dnia pod dyktando rano praca, wieczorem film w telewizji, znajdzie jakiś sposób dla siebie. 

Ja jednak, jak już wspomniałam, nie do końca się w tym odnajdywałam. Owszem, zdarzało mi się sporządzać listę rzeczy do zrobienia, jednak były to sporadyczne przypadki oraz, o tym też wspomniałam, niestanowiące elementu większej, zaplanowanej całości. Moje działania przypominały próbę zbudowania domu poprzez przypadkowe rzuty cegłami. Nie miałam szans, by zbudować coś trwałego. 
Wracając do wybranej przeze mnie metody. Zamiast planować „od-do” wybrałam coś bardziej elastycznego, ale i łatwiej pozwalającego kontrolować efekty. Dzięki tej metodzie- naocznej- łatwiej jest mi wytrzymać w postanowieniu. Wybrana przeze mnie metoda jest dziecinnie prosta i nie wymaga oznaczania pilności zadań, rozplanowania dnia, co do minuty czy specjalnych planerów. Wystarczy zwykły zeszyt w kratkę. Nie wymaga też spisywania planów na następne trzydzieści lat, choć z pewnością pomaga w realizacji długoterminowych zamierzeń. 
Ja zaczęłam od spisania tak zwanych noworocznych postanowień. Dużo czasu to nie zajęło, bo łatwo jest wpaść na pomysł, że zacznie się coś robić, ale trudniej w postanowieniu wytrzymać. Następnym krokiem było wybranie tych, które wymagają większego nakładu pracy i, co za tym idzie, więcej czasu. Zwykle jest to nauka języka czy też regularne ćwiczenie, ale też i codzienne „karmienie” Pajacyka, jak w moim przypadku. Kiedy już udało mi się posegregować swoje postanowienia, w zeszycie narysowałam kalendarz na miesiąc. Nic nadzwyczajnego- z lewej strony to, co chcę zrobić, a na górze strony kolejne dni. Każdego dnia, gdy z zrobię coś z listy zamalowuję kwadracik. 
Chyba nie ma już łatwiejszej metody na kontrolowanie swojej wytrwałości. Widok kartki z zamalowanymi kratkami daje poczucie kontroli oraz motywacyjnego kopa. Dlatego śmieję się, że jest to metoda naoczna, jednak na ogół określa się ją jako "planowanie w kratkę".   
O bardziej konkretnym rozliczaniu się z postępów napiszę następnym razem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz