Czy zdarzyło
się Wam kiedyś przespać niemalże cały weekend? Mi się ostatnio coś takiego
przydarzyło. Póki, co pracuję w systemie zmianowym i akurat poprzedni tydzień miałam
swoją ulubioną trzecią zmianę. Zwykle po takim tygodniu nie odczuwam potrzeby
odsypiania w weekend. Wyobraźcie, więc sobie mój szok, gdy w sobotę otworzyłam
oczy i było ciemno. Po kilku sekundach kompletnej dezorientacji udało mi się
przypomnieć, że kiedy kładłam się spać było już widno. Oznaczałoby to, że
przespałam cały dzień, zamiast, jak zwykle w takiej sytuacji, obudzić się około
godziny czternastej. Tymczasem była prawie osiemnasta.
W niedzielę
dla odmiany obudziłam się o dwunastej w południe. Wspomnę jeszcze, że poszłam spać koło jedenastej wieczorem.
Budzik? Tak, dzwonił. To, że
nie znalazłam w sobie dość siły by wstać odpowiednio wcześnie jest dla mnie
dowodem na to, że wciąż daleka droga przede mną.
Co mnie
jednak naprawdę boli, to to, że przez cały tydzień udawało mi się realizować
moje zamierzenia. Natomiast te dwa wolne dni są niczym wyrzut sumienia. I to
widoczny, bo w kalendarzu odznaczone są tylko dwie pozycje do zrobienia i to takie wymagające nikłego nakładu jakiegokolwiek wysiłku
z mojej strony.
I chociaż
tydzień zaliczam do udanych, jego końcówka zdecydowanie skiepściła mi średnią.I, co gorsza, po przespaniu takiej ilości godzin, wcale nie czuję się wypoczęta. Wręcz przeciwnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz