(Ten post miał byćopublikowany 27.01.13. Jednak został zapisany tylko w wersji roboczej- nie wiem, czemu!)
Dlaczego akurat kontrola? Długa historia w skrócie- od wielu lat nie obserwuję, bym osiągała konkretne rezultaty. Niby miałam jakieś cele (do niedawna niespisane), jakieś marzenia dumnie zwane planami i, NAWET, coś robiłam, ale kluczowe jest tutaj słowo niby. Gdy przychodziło wyłożyć karty na stół ogarniał mnie wstyd, ponieważ po raz kolejny kończyłam grę z kiepską kartą. Moje działania nie dawały konkretnych, MIERZALNYCH, wyników. Moim jedynym celem, było marzyć o realizacji wielkich celów. W istocie, żyłam w przekonaniu, że wystarczy jakiekolwiek działanie, by zrealizować swoje zamierzenia. To tak, jakbym chcąc dostać się na Kretę, kupiła bilet na lot na Islandię. I jeszcze uznała, ze mogę się na niego spóźnić, bo będą następne!
Dlaczego akurat kontrola? Długa historia w skrócie- od wielu lat nie obserwuję, bym osiągała konkretne rezultaty. Niby miałam jakieś cele (do niedawna niespisane), jakieś marzenia dumnie zwane planami i, NAWET, coś robiłam, ale kluczowe jest tutaj słowo niby. Gdy przychodziło wyłożyć karty na stół ogarniał mnie wstyd, ponieważ po raz kolejny kończyłam grę z kiepską kartą. Moje działania nie dawały konkretnych, MIERZALNYCH, wyników. Moim jedynym celem, było marzyć o realizacji wielkich celów. W istocie, żyłam w przekonaniu, że wystarczy jakiekolwiek działanie, by zrealizować swoje zamierzenia. To tak, jakbym chcąc dostać się na Kretę, kupiła bilet na lot na Islandię. I jeszcze uznała, ze mogę się na niego spóźnić, bo będą następne!
Było, minęło!
Jeszcze
przed Nowym Rokiem rozpoczęłam generalne porządki oraz wprowadzanie nowych
zasad. Naczelną jest skrupulatne kontrolowanie postępów. Po okratkowaniu pierwszych kilku dni
stycznia zauważyłam, że czegoś brak.
Fakt, że ta
metoda już na pierwszy rzut oka pozwala przekonać się, czy nie ustałam w
wysiłkach na rzecz własnego rozwoju. Jednak nie pozwala rozliczyć się z
konkretnych efektów. A przecież to o wynik chodzi. Inaczej stanę się tym
robotnikiem z dowcipu, który biega z pustą taczką, bo taki zapier…, że nie ma,
kiedy jej załadować. Przerabiałam to, więc wiem, że jest to mało efektywny
sposób działania.
Potrzebny
mi, więc był konkretny plan. Zanim jednak zaczęłam planować MUSIAŁAM poznać
skutki swoich wcześniejszych wysiłków, czyli, od czego zaczynam. To, dlatego
uważam, że bliżej mi do kisielu (i to rzadkiego!) niż galaretki.
I tak, na
dobry początek nowego, 2013, roku blisko trzy tygodnie upłynęły mi na niemalże
obsesyjnym testowaniu siebie, by określić mój punkt wyjścia dla każdego
noworocznego postanowienia. Musiałam się dowiedzieć, na czym, przysłowiowo,
stoję. Tytułem przykładu- ile jestem w stanie zrobić pełnych pompek?(to w
ramach poprawy sprawności fizycznej) czy też NAPRAWDĘ, na jakim poziome jest
mój angielski? Albo, z jaką szybkością piszę na klawiaturze? Oczywiście nie
było to zbyt przyjemne zajęcie, a do tego jeszcze moje wyniki nie są tak dobre
jak sądziłam.
Koniec
bajki! Kolejna gorzka pigułka do przełknięcia.
To jednak
było KONIECZNE- po latach chaotycznego działania zrobiłam coś, co pozwala mi
zacząć ogarniać bajzel, jaki wykreowałam. Oznacza to także, że mój początkowy
plan życia w kratkę został skomplikowany poprzez dodanie do niego
analizy postępów w postaci konkretnych liczb. Ale tego raczej nie dało się
uniknąć. Tym bardziej mnie cieszy, że zauważyłam to na początku, a nie gdzieś po drodze, jak to zwykle w moim
przypadku bywało :-/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz