piątek, 8 lutego 2013

Jestem niczym kisiel udający galaretkę!



(Ten post miał byćopublikowany 27.01.13. Jednak został zapisany tylko w wersji roboczej- nie wiem, czemu!)
 Dlaczego akurat kontrola? Długa historia w skrócie- od wielu lat nie obserwuję, bym osiągała konkretne rezultaty. Niby miałam jakieś cele (do niedawna niespisane), jakieś marzenia dumnie zwane planami i, NAWET, coś robiłam, ale kluczowe jest tutaj słowo niby. Gdy przychodziło wyłożyć karty na stół ogarniał mnie wstyd, ponieważ po raz kolejny kończyłam grę z kiepską kartą. Moje działania nie dawały konkretnych, MIERZALNYCH, wyników.  Moim jedynym celem, było marzyć o realizacji wielkich celów. W istocie, żyłam w przekonaniu, że wystarczy jakiekolwiek działanie, by zrealizować swoje zamierzenia. To tak, jakbym chcąc dostać się na Kretę, kupiła bilet na lot na Islandię. I jeszcze uznała, ze mogę się na niego spóźnić, bo będą następne!
Było, minęło!
Jeszcze przed Nowym Rokiem rozpoczęłam generalne porządki oraz wprowadzanie nowych zasad. Naczelną jest skrupulatne kontrolowanie postępów. Po okratkowaniu pierwszych kilku dni stycznia zauważyłam, że czegoś brak.
Fakt, że ta metoda już na pierwszy rzut oka pozwala przekonać się, czy nie ustałam w wysiłkach na rzecz własnego rozwoju. Jednak nie pozwala rozliczyć się z konkretnych efektów. A przecież to o wynik chodzi. Inaczej stanę się tym robotnikiem z dowcipu, który biega z pustą taczką, bo taki zapier…, że nie ma, kiedy jej załadować. Przerabiałam to, więc wiem, że jest to mało efektywny sposób działania.
Potrzebny mi, więc był konkretny plan. Zanim jednak zaczęłam planować MUSIAŁAM poznać skutki swoich wcześniejszych wysiłków, czyli, od czego zaczynam. To, dlatego uważam, że bliżej mi do kisielu (i to rzadkiego!) niż galaretki.
I tak, na dobry początek nowego, 2013, roku blisko trzy tygodnie upłynęły mi na niemalże obsesyjnym testowaniu siebie, by określić mój punkt wyjścia dla każdego noworocznego postanowienia. Musiałam się dowiedzieć, na czym, przysłowiowo, stoję. Tytułem przykładu- ile jestem w stanie zrobić pełnych pompek?(to w ramach poprawy sprawności fizycznej) czy też NAPRAWDĘ, na jakim poziome jest mój angielski? Albo, z jaką szybkością piszę na klawiaturze? Oczywiście nie było to zbyt przyjemne zajęcie, a do tego jeszcze moje wyniki nie są tak dobre jak sądziłam.
Koniec bajki! Kolejna gorzka pigułka do przełknięcia.
To jednak było KONIECZNE- po latach chaotycznego działania zrobiłam coś, co pozwala mi zacząć ogarniać bajzel, jaki wykreowałam. Oznacza to także, że mój początkowy plan życia w kratkę został skomplikowany poprzez dodanie do niego analizy postępów w postaci konkretnych liczb. Ale tego raczej nie dało się uniknąć. Tym bardziej mnie cieszy, że zauważyłam to na początku, a nie gdzieś po drodze, jak to zwykle w moim przypadku bywało :-/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz